REKLAMA
  1. bizblog
  2. Praca

Obowiązkowy test, składka zdrowotna bez limitów i skończy się udawanie przedsiębiorców

„Budujemy w Polsce narrację o tym, że trzeba wspierać przedsiębiorców za samo istnienie i dzięki tej narracji wszyscy akceptujemy, że osoby o wysokich dochodach płacą niższe podatki niż pracownicy na płacy minimalnej, choć oszukują. Tych oszukujących, czyli udających firmy, MF mógłby w ciągu jednego dnia zidentyfikować, ale tego nie robi - mówi Jakub Sawulski, główny ekonomista Fundacji Instrat.

15.04.2024
7:46
Obowiązkowy test, składka zdrowotna bez limitów i skończy się udawanie przedsiębiorców
REKLAMA

Agata Kołodziej, Bizblog.pl:  Tuż przed Polskim Ładem klin podatkowo-składkowy, czyli różnica pomiędzy kosztem pracodawcy a wynagrodzeniem netto, jakie dostaje pracownik w zależności od formy zatrudnienia, w przypadku umów cywilnoprawnych i działalności gospodarczej wynosiła 23,5 proc., a w przypadku umowy o pracę 36,6 proc.

REKLAMA

OECD podawała w 2023 r., że po Polskim Ładzie klin na umowie o pracę spadł o ok. 3 pkt. proc. A co się w tym czasie stało z kosztami przedsiębiorców i tzw. umowami śmieciowymi? Cokolwiek się zmieniło i wyrównało te różnice? Teraz bijemy się o składkę zdrowotną, ale żadne dane w debacie publicznej nie padają, a przynajmniej ja nie mogę ich znaleźć. Może przedsiębiorcom rzeczywiście klin strasznie skoczył i mają powody do płaczu?

Jakub Sawulski, główny ekonomista Fundacji Instrat: To, że nie mogłaś znaleźć informacji na ten temat, to nie jest przypadek, bo to nie jest tak łatwo policzyć, nie będzie też łatwo wytłumaczyć. 

Spróbuj.

To zależy, o kim mówimy. Zacznijmy od umów cywilnoprawnych i tu powinniśmy rozróżnić dwa rodzaje osób: pierwsze to te, które pracują wyłącznie na umowie cywilnoprawnej, i tu znów trzeba osobno potraktować umowy o dzieło, osobno umowy zlecenia. Drugi to te, które mają zbieg tytułu do ubezpieczeń, czyli jednocześnie mają umowę o pracę i umowę zlecenie albo umowę o pracę i działalność gospodarczą.

Zostańmy przy najprostszej sytuacji: czysta umowa cywilnoprawna bez zbiegu.

Wtedy umowa zlecenie jest oskładkowana tylko do wysokości płacy minimalnej. Czyli jeżeli ktoś ma dwukrotność tej płacy, to oskładkowana jest połowa. Stąd trudno określić klin podatkowy, bo on będzie dla umowy zlecenie inny w zależności od zarobków. Jeżeli ktoś na umowie zlecenie ma dokładnie wysokość płacy minimalnej, wtedy klient jest podobny do umowy o pracę i i wynosi blisko 35 proc., a przy wyższych dochodach spada do dwudziestu paru proc.

Ale przed 2016 r. te umowy w ogóle nie były oskładkowane, bo była bardzo łatwa furtka - jeżeli ktoś miał dwie umowy cywilnoprawne, to oskładkowana była jedna, oczywiście ta niższa.

Podpisywało się więc dwie umowy zlecenia, jedną na 100 zł i drugą na właściwą kwotę.

Jakub Sawulski, główny ekonomista Fundacji Instrat

A umowy o dzieło nadal nie są oskładkowane wcale, czyli klin to…? 

To tylko wysokość podatku.

A ponieważ pierwszy próg podatkowy mamy na poziomie 12 proc., w przypadku tych umów bardzo często korzysta się 50-procentowych autorskich kosztów uzyskania przychodu, czyli efektywna stawka to może być nawet 6 proc. i to jest wysokość klina?

W takiej skrajnej sytuacji - tak, choć koszty autorskie nie zawsze mogą być stosowane.

To teraz klin przedsiębiorców.

Dla nich klin podatkowy wynosi w większości przypadków od 25 do 35 proc. w zależności od tego, jaki osiągają dochód, ale tak czy inaczej, jest on jest wyraźnie niższy niż przy umowie o pracę, gdzie wynosi od 35 do 46 proc., również w zależności od wysokości dochodów.

Czyli z grubsza 10 pkt proc. różnicy.

Tak, ale to też zależy przy jakiej wysokości dochodów. Bo przy wysokich dochodach umowa o pracę ma klin 45 proc., a działalność gospodarcza 25 proc. Bo umowy o pracę są opodatkowane progresywnie, a działalność gospodarcza regresywnie i w efekcie przy wysokich dochodach różnica wynosi nawet 20 pkt. proc. między działalnością gospodarczą a umową o pracę.

Podsumowując, nieco naiwnie, ale zaraz pewnie mnie sprostujesz, rajem podatkowym są umowy o dzieło, a my bijemy się w Polsce o przedsiębiorców i o pełne oskładkowanie umów zleceń.

Sprostuję, bo owszem, są rajem, ale już bardziej kontrolowanym przez państwo, bo od 2021 r. umowy o dzieło muszą być zgłaszane do ZUS-u i wydaje się, że to jest takim batem, by ich nie nadużywać tylko w celu optymalizacji podatkowo-składkowej. W 2023 r. mieliśmy blisko 350 tys. zgłoszonych wykonawców umów o dzieło - to raczej niewiele. Choć widzimy, że na przykład jedna piąta tych osób jest z sektora IT, więc pojawia się pytanie, czy jednak nie pojawia się tu jakieś nadużycie? Niestety nie wiemy tego. 

To o co ta cała awantura o umowy śmieciowe, która trwa od lat?

Temat umów cywilnoprawnych był moim zdaniem gorący, bo wrzucano do jednego worka umowy o dzieło i umowy zlecenia. I wtedy skala nie jest taka mała, bo osób, które rozliczają się w danym roku tylko z umowy cywilnoprawnej, jest w Polsce około miliona.

Ta liczba nam spada trochę, bo w 2015 r. było to jakieś 1,3 mln. W dodatku jest niższa także w relacji do wielkości zatrudnienia w gospodarce, które rośnie, a więc problem się zmniejsza. Ale mówiąc o milionie osób nie można już powiedzieć, że to niewielki problem. 

Podstawowym pytaniem jest, czy jak ktoś ma umowę cywilnoprawną, to czy on przypadkiem nie powinien mieć umowy o pracę. I na to pytanie ciągle nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Mamy milion takich osób i w tym sensie nic o nich nie wiemy.

Zbiegi - patologia dobrze zarabiających

Ale przecież zlecenia są oskładkowane, czyli ok, a zaraz w ogóle mają być oskładkowane w pełni, bo zobowiązaliśmy się do tego w KPO, więc dodanie ich do dzieł to tworzenie sztucznego problemu.

I tu wypływa nam ten drugi problem, czyli zbiegi. Tu znowu jest około miliona osób, ale już innych, które mają jednocześnie dwa tytuły do ubezpieczenia, w tym na przykład umowę o pracę i jednocześnie umowę zlecenie. Tutaj nie chodzi o to, że ktoś niezasadnie ma tę umowę, zlecenie. To nie jest ten problem, widzimy, że na przykład jest to popularne w sektorze ochrony zdrowia, gdzie lekarz, który jednocześnie ma umowę o pracę w jakimś szpitalu, ma też zlecenie w przychodni albo prowadzi własną praktykę, czyli działalność gospodarczą.

I?

I od drugiego tytułu do ubezpieczenia w ogóle nie płaci składek. Czyli ma umowę o pracę, która jest oskładkowana, a druga umowa zlecenie albo działalność nie jest oskładkowana wcale.

Czyli pracuje w szpitalu za minimalną krajową, choćby na pół etatu i od tego płaci składki, a obok prowadzi prywatny gabinet z dochodami 30 tys. zł miesięcznie i nie płaci ani złotówki składki?

Tak i to jest całkiem dobry przykład, wcale nieprzerysowany, bo dane pokazują, że ci, których dotyczą te zbiegi tytułów ubezpieczeń, to są głównie osoby zamożne, ich średni dochód to 1,5 średniej krajowej. Średni!

A zatem z rynkiem pracy mamy dwie kategorie problemów: w tej pierwszym zastanawiamy się, czy dany rodzaj zatrudnienia w ogóle jest zasadny, w tym drugim zasadność raczej nie jest problemem, a jest nim kwestia sprawiedliwości, której dziś nie ma, a w zamian jest absurd.

Dlaczego od lat w takiej niesprawiedliwości tkwimy?

Bo nie ma woli politycznej, żeby to zmienić. Ale zarówno pełne oskładkowanie zleceń jak i likwidacja zbiegów są wpisane do KPO, więc coś z tym będziemy musieli zrobić. I dobrze, bo ja nie potrafię znaleźć żadnej ekonomicznej, racjonalnej przyczyny, dlaczego różne formy zatrudnienia są w różny sposób oskładkowane.

Co więcej, są kraje, które umowy tego typu, jak zlecenia oskładkowują wyżej niż umowy o pracę, w niektórych krajach jest wyższa składka od ubezpieczenia od bezrobocia i to logiczne, bo takie umowy są mniej stabilne, takie osoby częściej wpadają w bezrobocie, a skoro ryzyko jest wyższe, składka na ubezpieczenie jest wyższa. A w Polsce robimy dokładnie na odwrót i nie potrafię tego zrozumieć - nie dość że nielogiczne, to jeszcze preferuje, jak przy zbiegach, osoby o wysokich dochodach.

Przez lata nie było woli politycznej, a teraz jest?

Teoretycznie, ale przechodzimy teraz przecież rewizję KPO i równie dobrze to zobowiązanie znów może zostać wykreślone. Choć są takie pogłoski, że w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej toczą się już nad tym prace, więc może z tym absurdem jednak skończymy.

Śmieciówki zniknęły jak ręką odjął

Czyli tak: likwidujemy zbiegi, oskładkujemy w pełni zlecenia, żeby były jak etaty, dzieła to inna bajka i muszą zostać, o ile nie są używane niezgodnie z zasadami, to może szykuje nam się de facto powrót do jednolitej daniny i dalej jednolitego kontraktu, które upadły lata temu?

Prawie dekadę temu mówiliśmy o jednolitej daninie i jednolitym kontrakcie równocześnie, bo choć te dwie rzeczy nie muszą iść w parze, ale pasowałyby do siebie. Wtedy pasowały, dzisiaj ja już nie jestem przekonany, czy potrzebujemy jednolitego kontraktu.

Dlaczego?

Wtedy mieliśmy bardzo duże problemy na rynku pracy pod względem stabilności zatrudnienia. Nawet 23 proc. ludzi pracowało na umowach czasowych różnego rodzaju i to był najwyższy odsetek w Unii Europejskiej, zajmowaliśmy niechlubne pierwsze miejsce. Dzisiaj to 12 proc. pracowników i to jest poziom średniej w Unii Europejskiej, do którego doszlusowaliśmy zaledwie w pięć lat, od 2017 r. do 2022 r., zmniejszając ten odsetek prawie dwukrotnie.

Co się właściwie w tym czasie wydarzyło, że problem sam się rozwiązał?

Dwie kwestie. Po pierwsze sytuacja na rynku pracy - bezrobocie nam spadło do bardzo niskich poziomów, pozycja przetargowa pracowników wzrosła i po prostu dziś są w stanie wymóc najbardziej korzystne dla siebie umowy, czyli umowy o pracę.

A po drugie to regulacje państwa. Oskładkowanie umów zleceń przynajmniej do wysokości płacy minimalnej wręcz skokowo ukróciło nam nadużywanie tych umów. W 2015 r. takich sytuacji, że ktoś miał przynajmniej dwie umowy zlecenia było 140 tys., a w 2016 r., kiedy wprowadzono te regulację, nagle liczba ta spadła do 70 tys. Czyli ewidentnie połowa tych umów była tylko po to, żeby unikać płacenia składek.

Druga regulacja to konieczność zawarcia stałej umowy na czas nieokreślony po maksymalnym okresie 33 miesięcy ciągłego zatrudnienia czasowego u jednego pracodawcy. 

Być może w Polsce się tego nie docenia, ale te zmiany bardzo szybko wpłynęły pozytywnie na rynek pracy i z problemem nadmiernego wykorzystania niestabilnych umów czasowych właściwie już sobie poradziliśmy, przynajmniej do takiego stopnia, w jakim radzą sobie inne kraje UE. I dlatego, moim zdaniem, jednolity kontrakt nie jest już potrzebny.

Ale jednolita danina?

To co innego, ona moim zdaniem jest potrzebna, bo kiedy każdy rodzaj umowy zostanie opodatkowany i oskładkowany tak samo, zniknie bodziec do stosowania umów nieadekwatnych do rodzaju wykonywanej pracy, zniknie możliwość unikania płacenia podatków i składek, znikną nam wszystkie fikcyjne umowy zlecenia, umowy o dzieło. Jedynym już bodźcem dla nadużywania umów zleceń czy umów o dzieło będzie to, że jednak łatwiej będzie zwolnić pracownika.

Pół miliona dodatkowych samozatrudnionych - kto z nich oszukuje?

Ok, problem tzw. umów śmieciowych niby sam nam się rozwiązał, ale czy on naprawdę zniknął, czy zamienił się w inny - masowe przechodzenie na B2B i udawanie działalności gospodarczej? Ile mamy dziś jednoosobowych działalności gospodarczych w Polsce, a ile mieliśmy w 2015 r.?

Ostatnie dane są za 2022 rok i liczba ta wynosiła 1,55 mln osób, a w 2015 roku było to 1,1 mln. Chodzi o działalności, które nie zatrudniają żadnego pracownika, czyli typowe samozatrudnienie. To oznacza, że w ciągu siedmiu lat przybyło nam prawie pół miliona samozatrudnionych. To są szacunkowe dane GUS. Zwróć uwagę, że często w naszej rozmowie mówię że „nie wiemy” czegoś dokładnie, ale to nie dlatego, że się nie przygotowałem, tylko dlatego, że tych danych, tej wiedzy po prostu brakuje. W Polsce mamy bardzo małą wiedzę o tym, co się dzieje na rynku pracy.

Więcej o Kodeksie pracy przeczytasz na Bizblog.pl:

Czego więc nie wiemy tym razem? 

W jakim stopniu za wzrost liczby działalności odpowiadają faktyczne firmy, a w jakim firmy, które są fikcyjne, to znaczy zostały założone tylko po to, żeby płacić zwłaszcza niższe składki, a w przypadku osób o wysokich dochodach, także niższe podatki.

Nie wiemy, a moglibyśmy wiedzieć i patologie wyeliminować. I to jest dla mnie rzecz niebywała, bo wszyscy o tym wiemy doskonale, że ludzie oszukują i że firmy oszukują, zatrudniając na B2B zamiast na umówię o pracę. Mamy konkretne zapisy w Kodeksie pracy, które tego zabraniają. To jest też niezgodne z ustawą o podatku dochodowym od osób fizycznych. Mamy konkretne zapisy w tej ustawie, które tego zabraniają. I nikt z tym nic nie robi. A Ministerstwo Finansów jest w stanie całkiem dokładnie zidentyfikować osoby do potencjalnych kontroli dosłownie w ciągu jednego dnia.

Tak po prostu?

Tak po prostu. Ministerstwo dostaje przecież jednolity plik kontrolny i jest w stanie bez trudu zidentyfikować wszystkie firmy, które co miesiąc wystawiają tylko jedną fakturę na podobną kwotę. Gdybyśmy tylko chcieli, jesteśmy w stanie poradzić sobie z tym problemem bardzo szybko.

Ale nie chcemy?

Nie ma takiej woli politycznej, bo wszyscy akceptujemy masowe łamanie prawa. Akceptujemy, że osoby o wysokich dochodach płacą niższe podatki niż osoby na płacy minimalnej, bo oszukują. Choć trzeba zaznaczyć, że może to nie one oszukują, bo nie wiadomo, gdzie jest ta wina. Czasem jest tak, że ta fikcyjna działalność gospodarcza jest prowadzona z woli pracownika, a czasem to pracodawca narzuca pracownikowi taką formę zatrudnienia, nie chcę więc przypisywać tu nikomu winy, bo - znowu - nie mamy danych na ten temat.

Ale fakty są takie, że mamy oszustwo, które wszyscy akceptują. I to jest dla mnie niebywałe, wciąż nie potrafię tego zrozumieć. Jedyne argumenty to kwestia woli politycznej i kosztów politycznych związanych z ukróceniem tego zjawiska. Był przecież pomysł testu przedsiębiorcy - to rzecz, która jest w innych państwach naturalna. Niemcy, nasi zachodni sąsiedzi mają taki test przedsiębiorcy, określone kryteria, po których spełnieniu może nie od razu jesteś klasyfikowany, ale jesteś uznawany za podejrzanego, że prowadzisz fikcyjną działalność gospodarczą i po prostu masz kontrolę, która sprawdza, czy rzeczywiście tę działalność rozwijasz, szukasz nowych klientów, inwestujesz itd., czy to po prostu wystawiasz jedną fakturę co miesiąc i masz stałą relację z konkretnym pracodawcą, bo to jest relacja charakterystyczna dla umowy o pracę.

A w Polsce ten test przedsiębiorcy został potwornie zakrzyczany i władza musiała się z niego wycofać. Dlaczego właściwie masowo Polacy byli przeciwko niemu, skoro wyłapanie oszustów jest dla nich korzystne? A samych oszustów nie ma aż tak wielu, żeby stanowili elektorat rzędu 10 czy 20 proc., z którym muszą liczyć się politycy.

Politycy muszą się liczyć ze znacznie większą grupą, która broni bezprawnego układu, jaki mamy, bo bronią go wszyscy ci, którzy karmieni są przekazem, że to zabije przedsiębiorczość. A nawet, jeśli ja nie jestem przedsiębiorcą, to mi zaszkodzi, bo jak gospodarka się popsuje, to ja będę mniej zarabiać. No więc biję się o to, żeby jednak nie zabijać przedsiębiorczości. I to jest majstersztyk narracyjny, bo z drugiej strony jakoś nie da się przez niego przebić, wyjaśniając Polakom, że udawany przedsiębiorca to nie jest przedsiębiorca, więc wyeliminowanie go gospodarce nie zaszkodzi, a wręcz pomoże, bo nasz wspólny budżet państwa nie będzie okradany.

Wiele jednoosobowych firm nie inwestuje, nie zatrudnia, nie przynosi korzyści gospodarce, które co do zasady przynosi rozwój firmy. A my budujemy w Polsce cały czas narrację o tym, że trzeba wspierać przedsiębiorców za samo istnienie - i to jest dla mnie podstawowy problemem w opodatkowaniu działalności gospodarczych. Często pracownik może gospodarce przynosić wyższą wartość dodaną niż przynosi przedsiębiorca, który prowadzi jakąś niewielką działalność, która jest nisko dochodowa i niezbyt skomplikowana. W takiej sytuacji lepiej by było, gdyby ten przedsiębiorca był na etacie i robił coś innego zamiast na siłę prowadzić firmę, byłby bardziej produktywny i przynosiłby gospodarce większą wartość dodaną.

Czy przedsiębiorcom należy się podwyżka podatków o 20 proc.?

Czyli co - opodatkować i oskładować przedsiębiorców dokładnie tak jak pracowników na etacie, czyli podnieść im obciążenia o 10 albo i 20 pkt proc. i przetrwa ten kto ma przetrwać, czyli ten, kto prowadzi bardzo dochodową działalność, a reszta niech wraca na etaty?

Nie! Ja wielokrotnie krytykowałem sposób opodatkowania przedsiębiorczości, że jest zbyt niski, ale jednocześnie akceptowałbym ulgi dla przedsiębiorców np. za zatrudnianie nowych pracowników, za inwestowanie, za prowadzenie działalności innowacyjnej - to absolutnie powinno mieć preferencje podatkowe, bo jest korzystne dla całej gospodarki.

Ale preferowanie wszystkich przedsiębiorców tylko dlatego, że jakaś naprawdę niewielka część z nich się rzeczywiście stale rozwija, to zupełnie bez sensu i nie przynosi nam globalnie korzyści.

A więc dzisiaj rzeczywiście problemem w polskim systemie podatkowo-składkowym jest opodatkowanie działalności gospodarczej, bo masz tu do wyboru pięć systemów podatkowych, które możesz wybrać: ryczałt, podatek liniowy, opodatkowanie według skali, a jak założysz spółkę, to CIT zwykły i CIT estoński. W takim układzie przedsiębiorca zawsze znajdzie swój raj podatkowy, zawsze znajdzie taki, gdzie podatków będzie płacić mało.

To wyzerujmy wszystko i ustawmy system podatkowo-składkowy od początku. Jak on powinien według ciebie wyglądać, żeby był sprawiedliwy i rozwojowy jednocześnie?

Pierwszy krok to oddzielenie przedsiębiorców rzeczywistych od tych, którzy prowadzą działalność fikcyjnie.

I to załatwiamy w jeden dzień?

I to załatwiamy niemal w jeden dzień. Wprowadzamy test przedsiębiorcy i mówimy jasno, że Ministerstwo Finansów będzie to kontrolowało, a ono rzeczywiście rozpoczyna kontrole i bardzo szybko ten temat załatwiamy.

I to wtedy zupełnie inaczej ustawia całą dyskusję o systemie podatkowo-składkowym, bo dzisiaj, moim zdaniem, ci prawdziwi przedsiębiorcy cierpią na tym, że są wrzucani do jednego worka z fikcyjnymi. Jak nie będą, wtedy można ich rzeczywiście traktować preferencyjnie, czyli opodatkowywać niżej od etatu, przecież w innych krajach przedsiębiorczość też jest opodatkowana zazwyczaj niżej niż umowa o pracę. Dochody są mniej stabilne, podejmujesz ryzyko i jak jesteś prawdziwym przedsiębiorcą, rzeczywiście wpływasz pozytywnie na gospodarkę.

Dzisiaj różnica w klinie podatkowo-składkowym między etatem a działalnością gospodarczą, to jak powiedziałeś 10-20 pkt. proc. Tym prawdziwym firmom dałbyś jeszcze większe fory?

Nie, przeciwnie, i tak nieco bym ją zmniejszył z obecnego poziomu, bo ta preferencja w Polsce jest jednak wyjątkowo duża. To stwarza złe bodźce na rynku pracy. Ale do tego dołożyłbym ulgi dla tych przedsiębiorców, którzy np. zatrudniają nowych pracowników, albo wprowadzają innowacje.

Liberałowie powinni wspomnieć swojego ojca

A składka zdrowotna? Bardzo skomplikowaliśmy tę dyskusję o niej i teraz nie wiadomo, co z nią zrobić. A nie można znów wyzerować wszystkiego i zastosować najprostsze rozwiązanie z możliwych - dla każdego procentowo od dochodu, ale nie więcej niż… żeby ta składka nie dochodziła do kosmicznych wartości w ekstremalnych przypadkach i załatwione?

A po co jakiś maksymalny limit? Po prostu proporcjonalnie do dochodu. O ile przy składce emerytalnej rozumiem ten maksymalny limit, który jest przy umowie o pracę, bo on jest po to, żeby w przyszłości wysokość emerytur nie szła też w kosmos, o tyle w składce zdrowotnej powinniśmy stosować zasady sformułowane przez samego ojca liberałów Adama Smitha. Już ponad dwieście lat temu Smith pisał - i do dzisiaj w książkach się przepisuje jego zasady podatkowe - że podatki powinny być nakładane w stosunku do możliwości podatnika. Innymi słowy, co najmniej proporcjonalne, czyli procentowe, a nie kwotowe.

Mówisz, że jeżeli nie nałożymy maksymalnego limitu, to składka pójdzie w kosmos, ale to będzie ta sama część dochodu! Jeżeli odejdziemy od tej koncepcji - przecież czysto liberalnej! - to tworzymy sobie jakieś kompletnie absurdalne państwo. Jeżeli wrócimy do koncepcji, w której każdy płaci podatki kwotowe, to ostatecznie stworzymy państwo finansowane przede wszystkim przez osoby o niskich dochodach, to im będzie zabierana ogromna część dochodów, a dla osób o wysokich dochodach, to finansowanie państwa nie będzie żadnym znaczącym obciążeniem.

Adwokat diabła natychmiast zripostuje: ale my z podatkami tego wcale nie robimy, chcemy tak zrobić tylko ze składką zdrowotną.

I problem polega na tym, że składka zdrowotna jest podatkiem, taką właśnie pełni funkcję tylko po prostu nazwaliśmy ją składką. Jedyną faktyczną składką, która w przyszłości ci się zwraca, bo to właśnie jest charakterystyka składki, jest składka emerytalna. Ten problem tkwi zatem jedynie w nazewnictwie. Zmieńmy więc nazwę i problem mamy rozwiązany, będziemy ją mogli nałożyć procentowo i skończymy tę bardzo dziwną dyskusję.

REKLAMA

Znów adwokat: albo zróbmy dokładnie przeciwnie - wszystkie podatki zamieńmy na składki, czyli naliczajmy kwotowo a nie procentowo, bo dlaczego jedni mają płacić za te same usługi medyczne 100 zł, a inni 5 tys. zł? Niech każdy płaci po 500 i będzie sprawiedliwie. Ze szkół publicznych też korzystamy tak samo. Albo z dróg.

Albo z wojska i policji. O wszystkich obszarach działalności państwa możemy tak myśleć. Ale jeżeli przejdziemy do takiego myślenia o państwie, to cofniemy je o kilkaset lat wstecz, do systemu, w którym państwo było głównie utrzymywane przez tych, którzy mają niewiele.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA